Jeff Lemire przyzwyczaił nas do tego, że z komiksowych scenariuszy potrafi wycisnąć ostatnie soki. Umie tworzyć fantastycznych bohaterów, wielowymiarową intrygę oraz historie, które nie tylko angażują czytelnika, ale również zmuszają do zastanowienia. Jak się okazuje, Lemire „znakomicie” radzi sobie również z komiksami, w których nie znajdziecie nic z powyższych atutów. Takim właśnie dziełem jest „Berserker uwolniony”.

Tytułowy Berserker to bezwzględny wojownik z fantastycznego świata, który w tajemniczy sposób trafia do naszej rzeczywistości. Na swojej drodze spotyka bezdomnego mężczyznę, a potem staje do walki z potężnym czarnoksiężnikiem.

I tyle. Nic więcej w tej miniserii nie ma. Poważnie. „Berserker uwolniony” to boleśnie prosta, żeby nie powiedzieć prostacka historia heroic fantasy sprawiająca wrażenie, jakby Lemire’owi zwyczajnie nie chciało się jej pisać. Okładka obiecuje przygody wojownika a’la Conan we współczesnym świecie, ale nawet tego w tym komiksie nie ma. Większość akcji „Berserkera” dzieje się w lesie, a nowoczesna cywilizacja to zaledwie scenograficzny dodatek bez większego znaczenia dla fabuły.

Adwersarz głównego bohatera to z kolei potężny czarnoksiężnik, któremu nie wiadomo o co chodzi. Nienawidzi Berserkera i jest odpowiedzialny za śmierć jego rodziny, ale dlaczego ją zabił i co sprawiło, że stali się wrogami? Na te pytania nie poznamy odpowiedzi. Jak również nie dowiemy się dlaczego Berserker w ogóle trafił do naszego świata. Bo czarnoksiężnik zrobił to, by – parafrazuję – „posiąść go, a jeśli stawi opór, zabić ich wszystkich”. Jakie to oryginalne…

A najlepsze dzieje się na końcu. Przez prawie całą historię Berserker i bezdomny mężczyzna nie mogą się porozumieć, bo mówią różnymi językami, co nawet jest w dymkach podkreślone ukośnymi nawiasami. Ale pod koniec, mimo ukośnych nawiasów, dogadują się bez problemu, a w finale w ogóle mówią tym samym językiem. Dlaczego? Tego, niestety, też się nie dowiemy. Być może sprawiła to magia?

Nie myślałem, że kiedyś to napiszę, ale „Berserker uwolniony” to chyba najsłabszy scenariusz jaki wyszedł spod pióra Jeffa Lemire’a. Niechlujny, pełen logicznych dziur i niedoróbek, a co najgorsze, mało interesujący. Wydaje mi się, że jedynym jego celem było stworzenie dla Mike’a Deodato pretekstu do narysowania fantastycznych, wypełnionych akcją kadrów. Bo rysunki to jedyny atut tego komiksu.

« z 2 »

Na blisko 130 stronach brazylijski rysownik dokonuje artystycznych cudów. Bawi się wielkością i układem kadrów, zaskakuje kompozycją, a zaprojektowane przez niego sceny akcji mają iście filmowy rozmach. Gdyby scenariusz tego komiksu stał na takim poziomie jak jego oprawa graficzna, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem.

Konstrukcyjnie „Berserker uwolniony” przypomina film pornograficzny stworzony według schematu „dialog” – „scenka”, „dialog” – „scenka” itd. I też tylko te „scenki”, czyli rysunki Mike’a Deodato zasługują w nim na uwagę i w ogóle usprawiedliwiają sens istnienia tego komiksu. Dla mnie spotkanie z „Berserekerem” było rozczarowaniem.

Leave a Reply