Blisko trzydzieści lat po premierze ostatniego komiksu Janusza Christy o przygodach dzielnych wojów, Kajko i Kokosz powrócili. Pierwszy pełnometrażowy album o ich perypetiach stworzony przez Macieja Kura, Sławomira Kiełbusa i Piotra Bednarczyka nie rozczaruje nawet największych malkontentów.

O tym, że jego marzeniem jest wydanie nowego, oryginalnego komiksu z serii „Kajko i Kokosz”, Tomasz Kołodziejczak z wydawnictwa Egmont mówił od wielu, wielu lat. W wywiadach przyznawał, że ten pomysł został pobłogosławiony przez samego Janusza Christę, który chciał, aby jego najsłynniejsze dzieło było kontynuowane. Niestety, znalezienie twórców zdolnych podjąć się tego zadania okazało się piekielnie trudne. Ogłoszony w 2006 roku przez Egmont konkurs na kontynuację przyniósł, co prawda, cztery wyróżnienia, ale poziom prac był na tyle niski, że nigdy nie wydano ich w formie albumu. Dopiero 10 lat później na rynku pojawił się pierwszy tom cyklu „Kajko i Kokosz – nowe przygody”. I to jego sukces oraz przyjęcie przez czytelników sprawiły, że marzenie Kołodziejczaka, a zapewne i wielu fanów Kajka i Kokosza, się spełniło.

Wiem, że pomysł kontynuacji jednej z najsłynniejszych polskich serii komiksowych przyjmowany jest różnie. Są jego entuzjaści, ale nie brakuje również zajadłych przeciwników, często w przykry sposób dających upust swym emocjom. Choć zaliczam się do pierwszej z tych grup, przyznam, że do lektury „Obłędu Hegemona” podchodziłem z dystansem. Na szczęście mile się rozczarowałem. A dodatkowo przekonałem, że Egmont nie odstawił maniany, a jego redaktorzy zrobili wszystko, by pierwsza odsłona cyklu „Kajko i Kokosz – nowe przygody” nie rozczarowała fanów.

„Obłęd Hegemona” był swego rodzaju eksperymentem. Cztery historie, każda napisana i narysowana przez innych twórców, każda też utrzymana w innym stylu. Spośród nich najlepiej wypadła tytułowa, pod którą podpisali się Maciej Kur i Sławomir Kiełbus. W związki z tym w kolejnym tomie cyklu zatytułowanym „Łamignat Straszliwy” trzy z czterech historii zostały napisane przez Kura, dwie zilustrowane przez Kiełbusa. I choć po jego premierze znowu nie brakowało głosów oburzenia, to album nie wzbudził już takich kontrowersji jak poprzedni, a przez większość krytyków i czytelników został przyjęty bardziej niż ciepło.

Kiedy zatem przyszedł czas na kolejny krok, czyli stworzenie pełnometrażowej historii, nikt nie miał już wątpliwości komu powierzyć to zadanie. Trio złożone z Kura, Kiełbusa i Bednarczuka powróciło po raz kolejny, a z ich połączonych mocy narodziła się… „Królewska Konna”.

Choć od premiery „Mirmiła w opałach” upłynęło blisko 30 lat, życie w Mirmiłowie prawie się nie zmieniło. Lubawa zrzędzi, Mirmił desperuje, Łamignat rabuje bogatych podróżnych, by wesprzeć biednych, a zbójcerze nie ustają w staraniach zdobycia grodu i upokorzenia jego najbardziej znanych obrońców. Kajko i Kokosz wciąż wiernie służą swojemu kasztelanowi, ale Kokosz coraz częściej czuje się niedoceniany. Kiedy wojom zostaje powierzona opieka nad wiecznie roześmianą kuzynką Mirmiła, najlepszy przyjaciela Kajka odbiera to jako afront i mówi „dość”!”. Po czym wstępuje do Królewskiej konnej, elitarnej jednostki dbającej o spokój i bezpieczeństwo, z nadzieją, że tam zyska uznanie na jakie zasługuje.

Już swoimi wcześniejszymi komiksowymi opowiadaniami Maciej Kur udowodnił, że nie tylko czuje, ale przede wszystkim rozumie jak „działa” najsłynniejsze dzieło Janusza Christy. „Królewska Konna” to album utrzymany w duchu twórczości mistrza z Sopotu, a jednocześnie nie będący jej kalką. W stworzonej przez Kura historii znajdziecie typ humoru znany z „klasycznych” komiksów i wiele elementów często w nich powracających jak bójka w knajpie czy szczególne pomysły zbójcerzy na spędzanie czasu wolnego. Wszystkie zostały jednak sprawnie wkomponowane w autorską opowieść, w której nie brakuje odniesień do bieżącej rzeczywistości i atrakcyjnej nie tylko dla osób wychowanych na „Kajku i Kokoszu”, ale również dla nowych pokoleń.

Podobnie album prezentuje się od strony graficznej. Kreski Janusza Christy nie można skopiować i Sławomir Kiełbus nawet nie próbuje tego robić. Artysta rysuje „po swojemu”, ale w stylu zbliżonym do twórczości mistrza. Zbliżonym na tyle, że nawet najbardziej ortodoksyjni fani twórczości Christy nie będą mieli problemu, by wrócić do Mirmiłowa i raz jeszcze przeżyć niezapomnianą przygodę z Kajkiem i Kokoszem.

Efekt ten potęgują kolory, za które odpowiedzialny jest Piotr Bednarczyk, a które odpowiadają palecie barw stosowanej przez mistrza. Spotkałem się z opiniami, że są zbyt żywe w stosunku do klasycznych komiksów, ale pamiętajmy, że oryginalne albumy powstawały kilkadziesiąt lat temu i były drukowane na znacznie gorszym papierze i z wykorzystaniem innych technologii. Ci, którzy mieli w ręku PRL-owskie wydania „Kajka i Kokosza” nie mogą mieć wątpliwości, że ich współczesna reedycja z cyfrowo poprawionymi kolorami stoi na znacznie wyższym poziomie (przykładowo, w pierwszym wydaniu „Zamachu na Milusia” z 1983 roku tytułowy smok w jednych kadrach był zielony, a w innych czerwony).

„Królewska konna” to jeden z najbardziej oczekiwanych polskich komiksów ostatnich lat. Zdaję sobie sprawę, że antyfanów nie przekonam, ale również ich zapewniam, że najnowszy komiks o Kajku i Kokoszu jest po prostu bardzo dobry. I bardzo śmieszny. Naprawdę. Maciej Kur, Sławomir Kiełbus, Piotr Bednarczyk – gratuluję i dziękuję. I proszę o więcej.

Leave a Reply