Na polskie wydanie tego komiksu przyszło nam czekać długie lata. „Zamek śpiący” Lindy Medley wreszcie wylądował w naszych księgarniach. Czy warto było tyle czasu na niego czekać? Odpowiedź poniżej .
Bliżej nieznana do tej pory w naszym kraju Linda Medley jest amerykańską rysowniczką i ilustratorką, a okazjonalnie także rzeźbiarką, która choć specjalizuje się w tworzeniu ilustracji do książek dla dzieci, ma w swoim dorobku również pracę przy takich komiksowych seriach jak „Deathblow” dla Image Comics czy „Batman and Robin Adventures” dla DC Comics.
„Zamek Śpiący”, który do dziś pozostaje jej najgłośniejszym dziełem, zaczął się ukazywać w 1996 roku. Przez trzy lata autorka publikowała kolejne jego odcinki własnym sumptem, aż do 1999 roku kiedy seria trafiła pod skrzydła wydawnictwa Cartoon Books należącego do Jeffa Smitha (autora „Bone”). Niestety, sprzedaż kolejnych zeszytów cyklu była rozczarowująca i w 2001 roku Linda Medley powróciła do samodzielnej publikacji swojego komiksu. Ostatecznie tytuł trafił w 2006 roku do Fantagraphics, które opublikowało jego pierwsze, zbiorcze wydanie.
Piszę o tym dlatego, że czytając „Zamek Śpiący” trzeba pamiętać o czasach, w których powstał. W 1989 roku Neil Gaiman rozpoczął publikację „Sandmana”, cyklu, który zrewolucjonizował komiksową narrację a przede wszystkim szeroko czerpał z baśniowych tradycji. Dwa lata później wspomniany już wcześniej Jeff Smith ruszył ze swoją sztandarową serią „Bone”, w której w wyjątkowy sposób połączył satyrę z fantastyką a także baśniami. Osiem lat później Alan Moore i Kevin O’Neill przedstawili czytelnikom „Ligę Niezwykłych Dżentelmenów” udowadniając, że wykorzystując znane postacie literackie i pomysły innych autorów można stworzyć świetny i niegłupi komiks. A kilka lat później do tej grupy dołączył Bill Willingham, który swoimi „Baśniami” połączył i rozwinął koncepcje zaprezentowane wcześniej przez Gaimana i Moore’a.
I wszystkie te koncepcje, choć pochodzące z różnych lat, wydają mi się bliskie twórczości Lindy Medley. „Zamek śpiący” rozpoczyna się stosunkowo niemrawo od autorskiej wersji historii o Śpiącej Królewnie. Jednak po kilku rozdziałach zauważamy, że pierwsze odcinki były zaledwie wstępem, a może bardziej artystyczną wprawką, do tego co się wydarzy później. Wraz z końcem rozdziału trzeciego Linda Medley porzuca większość wcześniejszych bohaterów, by rozpocząć zupełnie nową opowieść skoncentrowaną na innych postaciach. A potem kolejną.
W miarę upływu czasu „Zamek śpiący” wyraźnie się rozkręca stając się dziełem duchowo bliskim „Bone” (nic więc dziwnego, że zwrócił uwagę Jeffa Smitha). Linda Medley tworzy w nim autonomicznych i intrygujący świat, w którym baśń miesza się z satyrą i wyraźnie feministycznym przesłaniem. Co więcej, nigdy nie pędzi z akcją do przodu dając czytelnikom czas na poznanie bohaterów i „zaprzyjaźnienie” się z nimi. W rezultacie „Zamek śpiący” czyta się bardzo dobrze, choć tu i ówdzie widać, że historie zebrane w pierwszym tomie powstawały na przestrzeni aż 10 lat. Rozczarowuje nieco finał pozostawiający czytelnika z masą pytań, na które komiks nie daje odpowiedzi. Być może te odnajdziemy w tomie drugim, który – mam nadzieję – również doczeka się polskiego wydania.
„Zamek śpiący” to komiks, który docenią przede wszystkim fani „Bone”. Jeśli spodobało Wam się to fantastyczne połączenie satyry, baśni i lekkiej kreski zaprezentowanej przez Jeffa Smitha, to bez problemu dacie się porwać światu stworzonemu przez Lindę Medley, bo oferuje bardzo podobne doznania.