„Wolverine: Czerń, Biel i Krew” [RECENZJA]

W czerwcu DC Comics zapowiedziało wydanie nowej antologii komiksowej „Harley Quinn: Black + White + Red”, w której perypetie byłej dziewczyny Jokera miały zostać przedstawione przy wykorzystaniu zaledwie trzech kolorów. Pomysł podchwycił Marvel, który dwa miesiące później zapowiedział stworzenie „Wolverine: Czerń, Biel i Krew” – cyklu brutalnych opowieści o Rosomaku. I jak się okazało zrobił to bardzo dobrze.
Wydany właśnie przez Mucha Comics „Wolverine: Czerń, Biel i Krew” to 12 opowiadań napisanych i narysowanych przez najlepszych komiksowych twórców. W stworzenie antologii zaangażowali się m.in. Gerry Duggan i Adam Kubert, Matthew Rosenberg i Joshua Cassara, Chris Claremont (a jakże) i Salvador Larroca, Ed Brisson i Leonard Kirk oraz Steven S. DeKnight i Paulo Siquiera.
Spod ich piór i ołówków wyszło kilkanaście historii rozgrywających się w różnych etapach z życia Logana. Są wśród nich epizody z projektu „Broń X”, przygoda na Mardipoor gdzie Wolverine funkcjonował jako Patch, starcie z Hydrą czy jeden z wielu pojedynków Rosomaka z Mystique. „Wolverine: Czerń, Biel i Krew” to swego rodzaju hołd złożony jednemu z najpopularniejszych bohaterów Marvela. Komiksowa podróż, w której nie brakuje nawiązań do kluczowych wydarzeń z mitologii Logana jak również najbardziej charakterystycznych elementów jego przygód, od strojów począwszy na znanym wszystkim fanom „snikt” skończywszy.
Graficznie również jest solidnie, choć – jak to w antologiach bywa – są wśród tych dwunastu opowiadań takie, które podobają mi się bardziej niż inne. To samo tyczy również scenariuszy. Jako całość „Wolverine: Czerń, Biel i Krew” dowozi jednak na całej linii. Fani Rosomaka odnajdą w tym komiksie wszystko to, za co kochają Logana plus sporo sentymentalnych cytatów i nawiązań. Pozostali docenią dynamiczną akcję i efektowne rysunki oraz fakt, że komiks czyta się szybko i bez znużenia.