„Tom Strong” Moore i Sprouse [RECENZJA]

„Liga Niezwykłych Dżentelmenów” zawsze była moim ulubionym komiksem Alana Moore’a. „Prosto z piekła” jest bardziej dojrzałe i zachwyca skalą, „Watchmen” do dziś imponuje aktualnością, a „Providence” to chyba najlepszy dzieło literackie stworzone w hołdzie twórczości H.P. Lovecrafta. Ale „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, a dokładnie jej dwa pierwsze tomy, w których pierwsze skrzypce grali bohaterowie książek, na których się wychowałem, najbardziej chwycili mnie za serce. I do tego tytułu, swego czasu, najczęściej wracałem.
Nic więc dziwnego, że podobną miłością zapałałem do „Toma Stronga”, serii stworzonej przez Moore’a dla imprintu America’s Best Comics, która podobnie jak „Liga” jest hołdem złożonym klasycznym powieściom przygodowym, komiksom złotej ery i szeroko pojętej pulpie. Pierwszy tom cyklu jest już do kupienia, a ja postaram się przekonać Was, że jest wart każdej złotówki.
Tytułowy Tom Strong jest superbohaterem. Wychowany w metalowej komorze na wyspie Attabar, gdzie żył przez kilkanaście lat pozbawiony bliskiego kontaktu z rodzicami i dorastający w środowisku zwiększonej grawitacji, posiada nadnaturalną siłę oraz genialny umysł, a starzej się znacznie wolniej niż normalni ludzie. Wspólnie z żoną Dhaulą i córką Teslą zamieszkuje imponujący wieżowiec w mieście Millenium City, którego jest strażnikiem, ale walcząc ze złem podróżuje nie tylko po świecie, ale również przez kosmos, czas i wymiary. Ma, oczywiście, swojego arcywroga – geniusza zbrodni Paula Saveena, a także oddanych pomocników – gadającą małpę Króla Salomona oraz robota Pneumana. Dzięki swoim talentom oraz wsparciu najbliższych Tom Strong z każdej, nawet najbardziej niebezpiecznej sytuacji jest w stanie wyjść obronną ręką. I zawsze jest gotowy na nowe wyzwania.
Seria „Tom Strong” liczy 36 zeszytów. Ostatni ukazał się w marcu 2006 roku i był oficjalnym końcem uniwersum stworzonego przez Moore’a dla America’s Best Comics. Świata, w którym swoje przygody przeżywała również Promethea. W ostatnim odcinku przygód Toma Stronga uniwersum to zostało zniszczone (co Moore przedstawił już w zakończonej rok wcześniej „Promethei”), choć sama postać superbohatera powróciła później w antologii „Tom Strong’s Terrific Tales” (nie pisanej już przez Moore’a), a całkiem niedawno pojawiła się na gościnnych występach w serii „The Terrifics”.
„Tom Strong” to, podobnie jak „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”, poemat miłosny do książek i komiksów, na których wychował się Alan Moore. Bez problemu odnajdziecie tu nawiązania do dzieł Edgara Rice’a Burroughsa i H.G. Wellsa, przygód Doca Savage’a i Małego Nemo, filmów z gatunku nazi exploitation (z „Elzą. Wilczycą SS” na czele), klasycznych komiksów, również takich wydawnictw jak EC czy Archie oraz szeregu mniej lub bardziej rozpoznawalnych bohaterów groszowych powieści.
Alan Moore jest świetnym opowiadaczem historii, ale jak mało kto potrafi bawić się z czytelnikami cytatami i nawiązaniami. Kadry „Toma Stronga” pękają od jednych i drugich. Zarówno w fabule, jak i w dialogach, nazwach bohaterów, projektach okładek czy smakowitych detalach poukrywanych na dalszych planach. Czytając „Toma Stronga” ma się poczucie obcowania z komiksem, który narodził się z miłości do literatury rozrywkowej, a jego celem było dostarczenie czytelników jak najwięcej frajdy. Nie znajdziemy w nich męczących wykładów-monologów, od których pęka „Promerthea” (choć sama postać Toma Stronga jest ucieleśnieniem nietzscheańskiego nadczłowieka), ale masę przygód, humoru i po prostu dobrej zabawy.
Duża w tym zasługa Chrisa Sprouse’a, amerykańskiego artysty i współtwórcy serii, który jest autorem większości kadrów (choć „Tom Strong” może pochwalić się pokaźną liczbą gościnnych rysowników). Rysunki Sprouse’a to klasyczna czysta kreska zachwycająca przywiązaniem do detali, kompozycją oraz fantastyczną kolorystyką. Patrząc na kadry ma się poczucie, że rysowanie przygód Toma Stronga było dla Sprouse’a równie dobrą zabawa jak dla Moore’a ich pisanie.
Mam nadzieję, że teraz już wiecie dlaczego przeczytanie „Toma Stronga” to właściwie obowiązek? Jeśli kochacie komiksy oraz pulpę, będzie się w tej serii tarzać z taką radością jak świnia w błocie. Scenariuszowo i graficznie to nie tylko jedno z najlepszych, ale również jedno z najlżejszych i najbardziej przystępnych dzieł Alana Moore’a. Do wielokrotnego użytku.