Ostatnich kilka dni poświęciłem na Non Stop Comics, nowego gracza na naszym rynku komiksowym, który do końca tego roku wyda w sumie 17 albumów. W katalogu oficyny są głównie amerykańskie produkcje, w pierwszej kolejności od Image Comics, ale znalazło się w niej miejsce również na tytuły od Boom! Studios, Dynamite Entertainment oraz na albumy europejskie. Swoją ofertę oficyna kieruje do szerokiego grona odbiorców. Komiksy, które do tej pory przygotowali są różnorodne tematycznie i graficznie, ale wszystkie zaliczają się to tzw. „komiksu środka”. To solidne produkcje, które powinny zainteresować znaczącą grupę czytelników. Ceny albumów wydawanych przez Non Stop Comics zaczynają się od 30 złotych (w specjalistycznych sklepach, po rabatach), a większość z nich publikowana jest w miękkiej oprawie dzięki czemu nie zajmują zbyt wiele miejsca na półkach.
Wcześniej pisałem obszerniej o pochodzących z oferty Non Stop Comics komiksowych przygodach Jamesa Bonda, klasycznej serii „Tank Girl” oraz nominowanych do nagrody Eisnera „Rat Queens”. W tym odcinku „Sortowni” zajmę się czterema kolejnymi, co – mam nadzieję – pomoże Wam zdecydować, któremu z tytułów warto dać szansę.
WBREW NATURZE. PRZEBUDZENIE
Największa niespodzianka wśród albumów wydanych do tej pory przez Non Stop Comics. „Wbrew naturze” przenosi nas do świata antropomorficznych zwierząt. Główną bohaterką komiksu jest świnka Leslie, która co noc przeżywa ten sam erotyczny sen z udziałem seksownego wilka. Niestety, w rzeczywistości, w której żyje kontakty międzygatunkowe są ściśle zakazane i bezwzględnie karane. Kiedy Leslie kończy 25 lat musi wziąć udział w specjalnym rządowym programie, którego celem jest znalezienie jej męża. Randka z wybranym jej przez system partnerem okazuje się jednak pułapką. Kiedy życie świnki znajduje się w niebezpieczeństwie, na ratunek przybywa jej wilk ze snu.
Scenarzystką i rysowniczką „Wbrew naturze” jest Mirka Andolfo, włoska artystka współpracująca m.in. z DC Comics, Zenescope czy IDW. W swoim autorskim dziele stworzyła intrygujący świat przywodzący na myśl ten znany z „Blacksada”, ale znacznie bardziej od niego rozbudowany. Bohaterami hiszpańskiej serii są zwierzęta, ale relacje jakie łączą jej bohaterów są typowo „ludzkie”. Mirka Andolfo idzie o krok dalej pokazując jak taka rzeczywistość, w której żyją obok siebie setki różnych gatunków, mogłaby wyglądać naprawdę. Świat Leslie jest opresyjny, niebezpieczny i niesprawiedliwy, a jednocześnie świeży i fascynujący.
To ostatnie jest w dużej mierze zasługą fantastycznych rysunków. Ze swobodą typową dla kreski Alessandro Barbucciego (współtwórcy serii „Ekho”) Andolfo kreśli uniwersum, w którym erotyka miesza się z makabrą, a humor z wielkim dramatem. Intryga „Wbrew naturze” trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Rysunki są znakomite, a po zakończeniu pierwszego tomu ma się ochotę na więcej. Polecam.
CHRONONAUCI
Kiedy byłem dzieckiem olbrzymie wrażenie zrobił na mnie pokazywany niegdyś w telewizji film „W pułapce czasu”. Japońska produkcja z 1979 roku opowiadała historię żołnierzy przeniesionych w przeszłość do XVI wieku i tam, przy użyciu XX-wiecznej broni, stających do walki o władzę nad krajem. Ta mieszanka nowoczesności i historii w połączeniu z intensywną akcją porwała mnie do tego stopnia, że film pamiętam do dziś. Jednak przy „Chrononautach” Marka Millara i Seana Murphy’ego nawet „W pułapce czasu” wypada blado.
Komiks opowiada o przygodach dwóch naukowców, twórców technologii pozwalającej na podróże w czasie. Kiedy jeden z nich zostaje niespodziewanie przeniesiony w przeszłość, traktuje to nie jako nieszczęście, ale okazję do spełnienia swoich najskrytszych marzeń. Dzięki nowoczesnym technologiom staje się „czasowym awanturnikiem” przemierzającym różne okresy historyczne dając się poznać jako bezwzględny zdobywca, cwany oszust a nawet romantyczny kochanek. Niestety, ta sielanka nie trwa długo. Pojawienie się w przeszłości jego przyjaciela uruchamia lawinę wydarzeń, których konsekwencją może być całkowita zmiana naszego świata.
„Chrononauci” to brawurowa komedia przygodowa z podróżami w czasie w tle. Awanturnicza opowieść, w której nie brakuje mrożących krew w żyłach niebezpieczeństw oraz dynamicznej i efektownej akcji, a wszystko to podlane sosem klasycznego bromance’u. Millar jest znakomitym scenarzystą, który poza tym, że wie jak pisać historie atrakcyjne dla szerokiego grona odbiorców, to (co może najważniejsze) wie kiedy i jak je skończyć. Lektura „Chrononautów” jest więc przeżyciem intensywnym, ale nie za długim, co mi bardzo odpowiada.
PAPER GIRLS
Uhonorowane trzema nagrodami Eisnera (w tym dla najlepszej nowej serii) wspólne dzieło scenarzysty Briana K. Vaughana i rysownika Cliffa Chianga. Choć powstało w 2015 roku doskonale wpisuje się w panującą obecnie modę na lata 80., której przejawami są serial „Stranger Things” oraz udana, nowa adaptacja „Tego” Stephena Kinga.
Bohaterami komiksu są cztery nastolatki, roznosicielki gazet, których życie zmienia się kiedy na ich drodze pojawiają się… podróżnicy w czasie. To spotkanie staje się początkiem wielkiej przygody rozgrywającej się także w przyszłości.
„Paper Girls” za oceanem zostało przyjęte entuzjastycznie. I trudno się temu dziwić. Brian K. Vaughan, współtwórca m.in. znakomitej „Sagi”, połączył w nim trzymającą w napięciu przygodową intrygę z nostalgicznym hołdem złożonym latom 80. Główne bohaterki po mieście poruszają się na charakterystycznych dla tamtych czasów rowerach, spotykają chłopaka w stroju Freddy’ego Krugera, a komunikują ze sobą za pomocą popularnej pod koniec lat 80. krótkofalówki TRC-218 zakupionej w sieci sklepów Radio Shack, która zbankrutowała w marcu tego roku.
Pierwszy tom jest znakomity, ale choć dzieje się w nim dużo, to stanowi zaledwie wprowadzenie do znacznie większej opowieści. Vaughan i Chiang przedstawiają w nim bohaterów oraz zarysowują olbrzymi i wielowymiarowy (dosłownie) świat. Dużo jest w tym komiksie niewiadomych, ale też sporo humoru, napięcia oraz solidnych dialogów. Po kolejną część sięgnę na pewno.
GIANT DAYS
Bardzo sympatyczna seria, której korzenie sięgają internetowego komiksu „Scary Go Round”. Stworzona przez Johna Allisona a narysowana przez Lissę Treiman (współpracowniczkę studia Disneya, gdzie współpracowała m.in. przy „Zwierzogrodzie” i „Ralphie Demolce”) jest opowieścią o trzech koleżankach z uniwersyteckiego akademika.
Na pierwszy rzut „Giant Days” jest kolejną amerykańską komedią obyczajową o nastolatkach. Szybko, jednak, przekonujemy się, że jest czymś więcej. Choć komiks kipi od humoru, nie brakuje w nim poważnych tematów: miłosnych rozczarowań, przygód z narkotykami czy walki z uprzedmiotowieniem kobiet.
Tym co czyni „Giant Days” serią wyjątkową, są jej bohaterki. W postaciach Susan Ptolemy (ta rozsądna), Esther de Groot (blada i interesująca) i Daisy Wooton (naiwna i nieprzygotowana do życia) John Allison przedstawił intrygujący, choć nie do końca realistyczny portret współczesnej młodzieży przez krytyków określony mianem połączenia „Scotta Pilgrima” z serialem „Dziewczyny”. Warto dać „Giant Days” szansę, tym bardziej, że seria ma już na swoim koncie dwie nominacje do nagród Eisnera.