Nakładem wydawnictwa Taurus Media ukazał się właśnie pierwszy tom komiksowej serii „Rycerze Heliopolis” napisanej przez niezwykle u nas popularnego Alejandro Jodorowsky’ego. Kilka tygodni wcześniej, dzięki tej samej oficynie, do sprzedaży trafiła nowa część westernu „Bouncer”, cyklu również współtworzonego przez Jodo.
Mimo, iż w przyszłym roku skończy 90 lat, Alejandro Jodorowsky nie wybiera się na emeryturę i cały czas pracuje nad nowymi projektami. Rezultaty bywają różne. Jodo słynie bowiem z tego, że tworzy dużo, ale poziom jego dzieł jest nierówny. Zabierając się za pierwszy tom „Rycerzy Heliopolis”, który na rynku frankofońskim swoją premierę miał rok temu, nie miałem więc wygórowanych oczekiwań. Tymczasem komiks mile mnie zaskoczył.
W „Rycerzach Helipolis” Jodorowsky opowiada historię Ludwika XVII, syna straconych na gilotynie Ludwika XVI i Marii Antoniny, który cudem uniknął śmierci i został wzięty pod opiekę przez grupę nieśmiertelnych alchemików. Jako dorosły człowiek poznaje tajemnicę swojego pochodzenia i wyrusza do Paryża, by podjąć się wykonania misji mogącej odmienić jego życie.
Choć tworzy nieprzerwanie od lat 40. ubiegłego wieku, dzieła Jodorowsky’ego wymykają się wszelkim próbom zaszufladkowania. Zafascynowany buddyzmem, tarotem i mistycyzmem w swoich pracach często nawiązuje do swoich zainteresowań przy okazji nie unikając epatowania seksem i przemocą, którą określa mianem „swojej poezji”. Rezultaty tego są, jak wcześniej wspominałem, różne, bo autora często ponosi i wtedy spod jego ręki wychodzą takie „kwiatki” jak „Diosamante”, zachwycające wizualnie, ale fabularnie głupawe.
Przy „Rycerzach Heliopolis” Jodo odpuścił sobie pseudonaukowe dywagacje i rozważania na temat sposobów osiągania wyższych stanów świadomości. Jego najnowszy komiks to solidna opowieść przygodowa o wartkiej i trzymającej w napięciu akcji. Jak na Jodo przystało, nie brakuje w niej seksu, przemocy, psychodelicznych wizji a nawet hermafrodyty, ale w tym przypadku stanowią one dodatek do sprawnie opowiedzianej, rozrywkowej historii. Autor zgrabnie wplótł do scenariusza autentyczne wydarzenia i postaci. Samą intrygę zaś osnuł wokół żywej przez ponad 200 lat legendy, jakoby Ludwik XVII uciekł z twierdzy Temple, gdzie po rewolucji uwięziono rodzinę królewską, a zmarł podstawiony za niego inny chłopiec.
Największym atutem komiksu są, moim zdaniem, rysunki Jérémy’ego Petiqueuxa, beligijskiego artysty, którego graficzne umiejętności mogliśmy już podziwiać w serii „Barakuda” stworzonej we współpracy z Jeanem Dufaux. Realistyczna kreska i obsesyjne przywiązanie do detali, to najbardziej charakterystyczne cechy jego twórczości, a w „Rycerzach Helipolis” obie wręcz wylewają się z kadrów. Po drugi tom serii (we Francji już jest) sięgnę na pewno.
Kilka tygodni przed premierą „Rycerzy” do sprzedaży trafiła kolejna część „Bouncera”, serii powołanej do życia przez Jodorowsky’ego i francuskiego rysownika François Boucq, duet odpowiedzialny również za „Księżycową gębę”. Cykl liczy już 11 tomów, ale od tomu 10 jest tworzony jest samodzielnie przez François Boucq. I to właśnie albumy jego autorstwa zatytułowane „Przeklęte złoto” oraz „Smoczy grzbiet” znalazły się w wydanym właśnie komiksie.
Akcja „Bouncera” rozgrywa się na Dzikim Zachodzie, a jej głównym bohaterem jest jednoręki rewolwerowiec i ochroniarz prowadzący knajpę w niewielkim miasteczku Barro City, który mimo swego kalectwa ciągle wplątuje się w tarapaty. W najnowszym tomie swoich przygód Bouncer rusza w pościg za groźnymi zabójcami, którzy uprowadzili pozostającą pod jego opieką dziewczynkę. Stawką jest nie tylko jej życie, ale również olbrzymi skarb.
François Boucq dobrze odnalazł się w roli scenarzysty. „Przeklęte złoto” i „Smoczy grzbiet” (oba tomy opowiadają jedną historię) to klasyczny western otwarcie nawiązujący do awanturniczych dzieł Sergio Leone. Fabularnie François Boucq nie odkrywa niczego nowego, nie epatuje też erotyką jak to robił Jodorowsky, ale ze sprawdzonych rozwiązań i wątków udało my się zbudować solidną historię, która nie rozczaruje fanów serii.
Warto w tym miejscu podkreślić, że choć w albumie znalazły się 10 i 11 część cyklu, to „Przeklęte złoto” i „Smoczy grzbiet” stanowią samodzielną opowieść, którą można bez problemu czytać bez znajomości wcześniejszych (to o tyle istotne, że pierwszy „Bouncer” wydany jeszcze w 2007 roku przez Egmont jest dziś białym krukiem osiągającym na serwisach aukcyjnych nieprzyzwoite ceny).
Jeśli lubicie komiksowe westerny, a „Blueberry” stoi u Was na półce z podpisem „ulubione”, to „Bouncer” przypadnie Wam do gustu.