W czwartym odcinku „Sortowni” doceniam „Valeriana: Mieszkańców nieba”, chwalę drugi tom „Punishera” w wersji MAX, ostrzegam przed „Batmanem: Epilogiem” i wzruszam ramionami nad „Wiedźminem: Klątwą kruków”.
VALERIAN. MIESZKAŃCY NIEBA
Album zapowiadający się na „wyciągacza kasy” od fanów okazał się udaną podróżą do świata Valeriana i Laureliny. Co ciekawe, fabularnie zdecydowanie lepszą niż ostatnie „pełnometrażowe” (zarówno komiksowe jak i filmowe) przygody najsłynniejszych agentów czasoprzestrzennych.
„Valerian. Mieszkańcy nieba” składa się z dwóch części. Pierwsza jest przewodnikiem po komiksowym uniwersum stworzonym przez scenarzystę Pierre’a Christine’a i rysownika Jean-Claude’a Mezieresa. Znajdziemy w nim opisy istot na jakie podczas swoich przygód natrafili Valerian i Laurelina, superbohaterów i złoczyńców z jakimi przyszło im się zetknąć oraz niektórych miast oraz planet przez nich odwiedzonych. Stworzony z encyklopedyczną dokładnością i bogato ilustrowany jest ciekawostką, ale ciekawostką budzącą podziw i szacunek dla ogromu, bogactwa i różnorodności świata wykreowanego przez autorów „Valeriana”.
Najciekawszą częścią „Mieszkańców nieba” jest siedem krótkich historii przygotowanych przez Pierre’a Christine’a i Jean-Claude’a Mezieresa na potrzeby magazynu „Super Pocket Pilote”. Wymyślony między innymi przez Rene Goscinny’ego periodyk był publikowanym w formacie kieszonkowym kwartalnikiem prezentującym niedługie opowieści o przygodach najsłynniejszych bohaterów tygodnika „Pilote”. Wydawnictwo nie odniosło sukcesu i po premierze dziewiątego numeru (w 1970 roku) zostało skasowane.
Zawarte w „Mieszkańcach nieba” przygody Valeriana powstały w najlepszym okresie cyklu, pomiędzy premierami „Miasta niespokojnych wód” i „Krainy bez gwiazd”. I to widać. Ci, którzy pod koniec regularnej serii byli już komiksami Christine’a i Mezieresa zmęczeni, tutaj znajdą wszystkie atuty, za który ich komiksy pokochali – tętniący życiem i pełen niespodzianek świat, mnóstwo przygód, a przede wszystkim humoru. Choć „Mieszkańcy nieba” adresowani są głównie do fanów Valeriana, to komiks docenią również ci, którzy perypetie agentów czasoprzestrzennych znają tylko z filmu Luca Bessona.
PUNISHER MAX. TOM 2
Premiera serii „Punisher MAX” stworzonej do scenariuszy Gartha Ennisa to w moim osobistym rankingu jedno z ważniejszych tegorocznych wydarzeń na naszym rynku komiksowym. Na przełomie lat 80. i 90. Frank Castle był cieszącym się olbrzymia popularnością bohaterem kilku jednoczesnych serii. Jednak nieprzemyślane decyzje wydawcy sprawiły, że w drugiej połowie lat 90. jego gwiazda przygasła na tyle, że poważnie rozważano usunięcie Punishera z uniwersum. Na szczęście na drodze Franka Castle’a pojawili się Garth Ennis i Steve Dillon. Po sukcesie „Kaznodziei” mogli w komiksowie zrobić wszystko. I zrobili miniserię „Witaj ponownie Frank”, dzięki której Punisher powrócił do łask czytelników.
W 2004 roku Garth Ennis zaczął tworzyć przygody mściciela w ramach adresowanego do dojrzałych czytelników imprintu „MAX”. I to właśnie one uznawane są przez fanów za najlepsze w historii serii. Ennis wykreował mroczną, brutalną, ale niepozbawioną czarnego humoru opowieść o człowieku walczącym z przestępcami, ale i z własnymi demonami. O bezwzględnym zabójcy kierującym się swoistym kodeksem, który – jeśli sytuacja tego wymaga – potrafi stać się „dobrym” superbohaterem.
W drugim tomie serii znalazły się dwie rozbudowane historie. „Mateczka Rosja” to opowieść o samobójczej misji Franka na tereny byłego Związku Radzieckiego. W „Góra jest dołem, a czarne jest białe” Frank staje do walki z niedobitkami włoskiej mafii, którą zdziesiątkował w tomie poprzednim. Napisane przez Ennisa a narysowane przez Leandro Fernandeza i Douga Braithwaite’a historie nie rozczarują żadnego fana przygód Punishera w ich „najtwardszym” wydaniu. Trup ściele się w nich gęsto i efektownie, Frank rzuca ironicznymi komentarza jak z rękawa, a fabuła – choć w obu przypadkach zmierza do przewidywalnego końca – trzyma w napięciu. Jeśli spodobał Wam się pierwszy tom, drugi możecie brać w ciemno. Przy okazji, zapraszam na gościnne łamy magazynu Allegro, gdzie jakiś czas temu pisałem o serii Ennisa oraz o samych Punisherze nieco dłużej.
BATMAN. EPILOG
Ci, którzy czytali moją recenzję komiksu „Batman: Bloom” wiedzą już czego spodziewać się tej recenzji Mimo dziesiątki na okładce „Epilog” ma niewiele wspólnego z komiksowymi przygodami Mrocznego Rycerza tworzonymi przez Scotta Snydera i Grega Capullo pod szyldem New 52. W przeciwieństwie do opisywanego wcześniej „Valeriana. Mieszkańców nieba”, ten tom powstał tylko po to, żeby wyciągnąć kasę od kolekcjonerów.
„Batman: Epilog” jest zbiorem czterech różnych historii, z których tylko jedna jest autorstwa Snydera i Capullo. Pozostałe wyszły spod piór i piórek innych twórców. Stworzone przez Snydera i Capullo opowiadanie „Gotham” jest zdecydowanie najlepszych z całej czwórki. Opatrzone dowcipnym finałem i wypełnione bogatą galerią bohaterów „daje radę” zarówno fabularnie jak i graficznie. Pozostałe, niestety, są albo nieudane albo zwyczajnie niepotrzebne. Co więcej, żadne z nich nie dodaje niczego nowego do serii stworzonej przez Scotta Snydera i Grega Capullo. Ta pozostaje definitywnie zakończona w tomie „Bloom”. Jeśli nie jesteście kolekcjonerami, „Epilog” możecie sobie spokojnie odpuścić i poszukać egzemplarza w lokalnej bibliotece. Jednorazowa lektura bez zobowiązań, to więcej niż na co ten komiks zasługuje.
WIEDŹMIN: KLĄTWA KRUKÓW
Ten tom narobił zamieszania na internetowych forach z powodu tłumaczenia Jakuba Szamałka miejscami drastycznie odbiegającego od oryginału. Burza w sieci była na tyle duża, że wydawnictwo Egmont wystosowało specjalne oświadczenie z wyjaśnieniem, że „polska edycja komiksu (…) została przygotowana jako adaptacja tekstu angielskiego przez firmę CD Projekt Red i pisarzy odpowiedzialnych za grę Wiedźmin” oraz, że „różnice tekstu między edycją angielską i polską wynikają z decyzji twórców gry i są spójne z jej polską wersją językową”.
Być może rzeczywiście tak było. A może, podobnie jak w przypadku „Hugo”, redaktor nie stanął na wysokości zadania. Tego nie wiem. Wiem jednak, że niezależnie od jakości tłumaczenia „Klątwa kruków” jest średniakiem, choć opartym na pomyśle z dużym potencjałem.
Akcja „Klątwy kruków” rozgrywa się w świecie znanym z gier firmy CD Projekt Red. Z tego też powodu obok związanego z serią od samego początku scenarzysty Paula Tobina jako autorzy fabuły komiksu wymienieni są również Borys Pugacz-Muraszkiewicz i Karolina Stachyra, scenarzyści gry „Wiedźmin: Dziki Gon”. Bohaterami są tym razem Geralt i Ciri, którzy podejmują się zabicia strzygi terroryzującej od jakiegoś czasu ulice Novigradu. Niebawem okazuje się, że zlecenie powiązane jest z wydarzeniem sprzed lat (opisanym przez Andrzeja Sapkowskiego w debiutanckim opowiadaniu „Wiedźmin”). Kiedy na drodze Geralta i Ciri staje dziwny chłopak potrafiący zamieniać się w kruka, a w całą sprawę wplątuje się dodatkowo czarodziejka Yennefer proste z pozoru zadanie zaczyna się komplikować.
„Klątwa Kruków” to komiks adresowany do fanów Wiedźmina, zarówno w jego wydaniu literackim jaki i multimedialnym. Ci pierwsi docenią fabułę tomu nawiązującą do powstałego ponad 30 lat temu opowiadania, drudzy bez problemu odnajdą się w barwnym świecie znanym z ekranów komputerów oraz konsol. Scenariusz jest sprawnie napisany, w związku z czym komiks czyta się nieźle, ale nie w jego intrydze nie ma (poza powyższym bezpośrednim nawiązaniem do twórczości Sapkowskiego) niczego co, by sprawiło, że „Klątwę Kruków” zapamiętamy na dłużej.
Za rysunki odpowiedzialny jest Piotr Kowalski, polski rysownik z powodzeniem tworzący i wydający poza granicami naszego kraju, współautor serii „Sex” (wspólnie z Joe Caseyem) oraz „Wydział Lincoln” (wspólnie z Emmanuelem Herzetem). Niestety, również od strony graficznej „Klątwa Kruków” nie wybija się ponad przeciętność. Rysunki Kowalskiego, co prawda, bardziej przypadły mi do gustu niż twórczość odpowiedzialnego za dwa poprzednie tomu „Wiedźmina” Joe Querio, ale nie zmieniły faktu, że seria wydawana przez Dark Horse Comics jest dziełem skierowanym do fanów, i to raczej tych mniej wymagających.