„Multiwersum” Morrison i inni [RECENZJA]

Premiera „Multiwersum” Granta Morrisona była wydarzeniem. Kolejne zeszyty miniserii sprzedawały się jak świeże bułeczki, a każdy wzbudzał dyskusje czytelników i krytyków. Co więcej, w 2015 roku cykl zdobył aż cztery nominacje do Nagrody Eisnera. Dzięki Egmontowi otrzymaliśmy niedawno zbiorcze wydanie dzieła, o którym można zdecydowanie można powiedzieć, że jest ważne, ale trzeba też przyznać, iż ma swoje słabości.
Grant Morrison jest scenarzystą nierównym. Ma na swoim koncie absolutne klasyki, ale też podpisał się pod sporą ilością komiksów przeciętnych czy wręcz słabych. Dodatkowo, jest autorem, który często nie liczy się z czytelnikami tworząc skomplikowane, trudne do ogarnięcia fabuły niekiedy inspirowane jego własnymi doświadczeniami z używkami (do czego sam się przyznał swego czasu podczas konferencji na festiwalu komiksowym). „Multiwersum” jest dziełem stojącym gdzieś po środku. Mającym olbrzymi potencjał i wypakowanym pomysłami, ale nie do końca tak zajmującym, ale często wystawiającym cierpliwość czytelników na próbę.
Możnowładcy, potężne kosmiczne pasożyty, dążą do zniszczenia Multiwersum. Po tym jak udaje im się przejąć kontrolę nad ostatnim Moniotrem, Nixem Uotanem, uzyskują możliwość dotarcia do wszystkich światów multiwersum. Superbohaterowie z kolejnych wersji Ziemi stawiają im czoła, ale bez powodzenia. Żeby pokonać nowego wroga, będą musieli połączyć siły.
„Multiwersum” to kolejny „kryzys” w historii uniwersum DC Comics. Ten komiksowy świat przeszedł ich już tyle, że ciężko traktować je poważnie, ale dzieło Granta Morrisona zasługuje na to, żeby się nad nim pochylić. O ile, oczywiście, jest się fanem DC. Niedzielni czytelnicy komiksów, unikający na dodatek trykociarstwa, pozostaną nim niewzruszeni.
Miniseria składa się w sumie z 9 zeszytów. Dwa z nich, pierwsza i druga część „Multiwersum” stanowią klamrę otwierającą i zamykającą opowieść. Pomiędzy nimi jest 7 samodzielnych odcinków, z których każdy rozgrywa się na innej Ziemi i opowiada inna historię. Każda jest też narysowana przez innego artystę.
„Zdobywcy przeciwnego świata” (rys. Chris Sprouse) to pulpowa w treści i kresce historia o starciu superbohaterów z Ziemi-20 z agresorami z Ziemi-40. Bohaterami „#ZiemiaJa” (rys. Ben Oliver) są dzieci superbohaterów z Ziemi-16 szukający swojego miejsca w życiu. Znakomite „Który nas spala” (rys. Frank Quitely) to najbardziej znana i najlepsza część „Multiwersum”, którą sam Grant Morrison określa mianem „Watchmenów we współczesnej rzeczywistości”. Z kolei „Kapitan Marvel i dzień, którego nie było” (rys. Cameron Stewart) to klasyczna opowieść o Kapitanie Marvelu, którą docenią również młodsi czytelnicy. W „Mapach i Legendach” znajdziemy atrakcyjny przewodnik po 52 światach Multiwersum, a z „Upadku potęgi” (rys. Jim Lee) dowiemy się jak mógłby wyglądać świat, gdyby rakieta Supermana rozbiła się nie w s Stanach ale nazistowskich Niemczech. Ostatnia z samodzielnych historii zatytułowana „Ultra Comics” (rys. Doug Mahnke) traktuje o przygodach pierwszego superbohatera na Ziemi-33.
„Multiwersum” to komiks kipiący od pomysłów. Już powyższe streszczenia to pokazują, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Grant Morrison dokonał tu bowiem rzeczy niebywałej – stworzył metakomiks, rozrywkową opowieść, która bawi, a jednocześnie analizuje komiksowe medium. Komiks w „Multiwersum” pełni kluczową rolę, bowiem – według Morrisona – prezentuje historie jakie dzieją się naprawdę tylko w innym, równoległym świecie. Jest więc łącznikiem pomiędzy kolejnymi Ziemiami. A jednocześnie bronią, bo dzięki niemu można zaatakować nie tylko kolejne światy, ale również samego czytelnika, z czego Morrisom skrzętnie korzysta efektownie przełamując czwartą ścianę.
Co więcej, w „Który nas spala” Szkot daje ciekawe i trafne wytłumaczenie tego jak rzeczywistość może postrzegać Dr Manhattan, jeden z bohaterów „Watchmenów”. Morrison używa do tego komiksu pokazując, że superbohater taki jak Dr Manhattan patrzy na świat tak jak czytelnik komiksu, który może czytać plansze po kolei, ale cofać się do wydarzeń wcześniejszych czy późniejszych, zna umieszczone są w dymkach myśli bohaterów, a narysowane postaci nie mają pojęcia, że ktoś im się przygląda. „Mogę przeczytać dymki z waszymi myślami. Wiem, co planujecie” – mówi o sobie Kapitan Atom, który w interpretacji Granta Morrisona i Franka Quitely’ego, aż zbyt wyraźnie przypomina Doktora Manhattana.
Przy okazji, „Który nas spala” to dowód wyjątkowego talentu Morrisona i jego znajomości zasad jakimi rządzi się obrazkowe medium. Historia rozpoczyna się od sceny przedstawionej od końca a sama intryga opowiedziana jest achronologicznie i z różnych punktów widzenia (jedna ze scen składa się z 32 paneli opowiadających trzy różne historie rozgrywające się w tej samej lokacji!).
Gdyby całe „Multiwersum” utrzymało taki poziom jaki reprezentuje „Który nas spala”, mielibyśmy do czynienia z arcydziełem. Niestety, cykl ma również swoje słabe strony. Kilka fajnych pomysłów scenariuszowych kończy się na niczym, jak choćby wątek „nawiedzonego komiksu” pozwalającego na podróżowanie pomiędzy Ziemiami. Morrison buduje go przez wszystkie odcinki, ale pozbawia finału. W pewnym momencie wątek znika i tyle. Poza tym „Multiwersum” cierpi na bolączkę wielu innych komiksów Morrisona – miejscami jest przegadane, niekiedy do bólu przekombinowane (czytanie „Ultra Comics” to katorga, choć sam Morrison jest z tej opowieści najbardziej zadowolony), a niekiedy zwyczajnie przeciętne jak „Kapitan Marvel i dzień, którego nie było”, sympatyczny, ale pozostający w naszej pamięci głównie dzięki rysunkom Camerona Stewarta.
Czytelnicy konsumujący „Multiwersum” w publikowanych co miesiąc zeszytach, na pewno mieli inne wrażenia, bo 32-stronicowe zeszyty raczej ich nie zmęczyły. Przeczytanie ponad 400 stron komiksu za jednym podejściem okazało się zadaniem ponad moje siły. Po jakimś czasie „Multiwersum” albo zaczynało mnie męczyć, albo scenariuszowa ekwilibrystyka Morrisona sprawiała, że się od tej historii zwyczajnie odklejałem. Co, oczywiście, nie oznacza, że „Multiwersum” odradzam. Raczej uczulam potencjalnych klientów, żeby byli przygotowani na to, iż kosztujący 145 złotych album wymaga cierpliwości.
9-odcinkowa miniseria to rzecz ważna. Ważna dla uniwersum DC Comics. Ważna dla fanów tego komiksowego świata, którzy dzięki niemu mogą lepiej poznać złożoną komiksową rzeczywistość. Ważna też dla osób zainteresowanych obrazkowym medium, ponieważ fantastycznie wykorzystuje możliwości jakie niesie ze sobą komiksowa narracja. Jednocześnie, nie jest to dzieło pozbawione wad ani lekka lektura do poduszki. Tylko dla doświadczonych czytelników.