Do kupna tego komiksu skłoniła mnie okładka. I sympatia do steampunka. Cena była rozsądna, także wziąłem go w ciemno i nie żałuję. „Miasto Latarni” to zdecydowanie jeden z lepszych rozrywkowych komiksów jakie miałem w swoich rękach w tym roku.
Rzecz nie jest nowa. 12-zeszytowa seria zadebiutowała na rynku w maju 2015 roku. Zanim jednak do tego doszło powstał pomysł na serial. Jego autorzy, czyli telewizyjny producent Trevor Crafts, scenarzysta Matthew J. Daley i aktor Bruce Boxleitner (znany z ról w filmie „Tron” oraz seriali „Jak zdobywano Dziki Zachód” i „Babilon 5”), włożyli sporo pracy w to, żeby do swojego pomysłu przekonać potencjalnych inwestorów. Do dziś funkcjonuje strona internetowa z informacjami na temat marki i grafikami koncepcyjnymi, w ofercie Amazonu pozostaje wydana w 2013 roku ilustrowana powieść „Rise” pomyślana jako prequel serialu, a imdb.com informuje, że w odcinkach „Lantern City” wystąpić mieli John-Rhys Davies, Raphael Sbarge i Mira Furlan.
Niestety, produkcja nigdy nie powstała, zatem, jak często w takich sytuacjach bywa, twórcy postanowili zaadaptować ją na komiks licząc, że jego ewentualna popularność może w przyszłości ułatwić im pozyskanie inwestorów. Czas pokazał, że do niczego takiego (na razie) nie doszło, ale mamy komiks. I to, sądząc po lekturze pierwszego tomu, całkiem przyjemny.
„Miasto Latarni” przenosi nas do alternatywnej rzeczywistości, do tytułowego miasta, które od stu lat pozostaje szczelnie oddzielone murem od reszty świata. Władzę w nim sprawuje opływająca w nieprzebrane bogactwa rodzina Greyów wymuszająca porządek wśród poddanych brutalną siłą ślepo oddanej Gwardii. Mieszkańcy próbują się buntować, ale wszelkie zalążki rebelii są krwawo tłumione. Do czasu.
Kiedy Sander Jove, przeciętny mieszkaniec Miasta, staje się niespodziewaniem właścicielem zbroi kapitana Gwardii, przed ruchem oporu otwiera się wyjątkowa szansa. Za namową swojego szwagra, Kendala, mężczyzna zgadza się przeniknąć w szeregi żołnierzy Greyów i zdobyć informacje mogące przeważyć o wyniku zbliżającego się konfliktu. Nie do końca świadomy tego, co go czeka, Sander rzuca się w wir przygody, w której stawką okaże się życie jego najbliższych.
Pierwszy tom „Miasta Latarni” zbiera cztery zeszyt serii, pod którymi w podpisało się w sumie aż trzech scenarzystów: Paul Jenkins (autor m.in. „Wolverine: Origin” i „Wolverine: Koniec”), wspomniany już wcześniej Matthew Daley oraz Mairghread Scott (współautorka animowanych produkcji „Wonder Woman: Więzy krwi” czy „Justice League Dark: Apokolips War”). Taka mnogość autorów często oznacza kłopoty, ale w tym przypadku udało im się zapleść całkiem zgrabną historię. Fabularnie „Miasto Latarni” jest miejscami naiwne, ale nadrabia to sprawnie poprowadzaną intrygą, szybkim tempem i nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Bawiłem się przy tym komiksie znakomicie i po lekturze pierwszego tomu, zwieńczonego konkretnym cliffhangerem, mam ochotę na więcej. Co prawda twórcy nie do końca wykorzystali potencjał tkwiący w koncepcie, z którego narodziło się „Miasto Latarni”, poświęcając budowanie świata i rozwój bohaterów na rzecz trzymającej w napięciu i obfitującej w wydarzenia fabuły, ale też, nie oszukujmy się, sięgając po ten komiks nie oczekiwałem po nim wrażeń takich jakich dostarczają mi na przykład „Mroczne miasta” Schuitena i Peetersa.
Graficznie też nie jest źle. Odpowiedzialny za rysunki Carlos Magno to doświadczony artysta, który w swojej karierze współtworzył przygody takich bohaterów jak Kapitan Ameryka, Cyborg, Namor czy drużyn takich jak Avengers, Strażnicy Galaktyki i Fantastyczna Czwórka. „Miasto Latarni” to kolejny komiks w jego portfolio dowodzący, że Magno jest nie tylko zdolnym rysownikiem, ale też, a może przede wszystkim, znakomitym fachowcem. Jego kadry to klasyczna czysta kreska, ale bogata w detale i zachwycająca szczególnie tymi kadrami, w których twórca skupia się na mieście. Bo to ono, obok Sandera Jove, pozostaje głównym bohaterem tej opowieści.
Jak wspomniałem we wstępie, do zakupu tego albumu skłoniła mnie okładka oraz słowo „steampunk” zawarte w blurbie. Brałem go z nadzieją na niezłą rozrywkę w atrakcyjnej scenografii i dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem. Po kolejny tom sięgnę na pewno. Jeśli masz słabość do steampunka, lubisz dynamiczną akcję i efekciarskie kadry, to „Miasto Latarni” jest właśnie dla Ciebie.