Dwie dekady po premierze „300” i po wielu latach obietnic, Frank Miller powrócił do starożytnej Grecji. Jego „Xerxes: Upadek rodu Dariusza, świt ery Aleksandra” to trochę prequel „300”, trochę kontynuacja, a trochę nie wiadomo co . A przede wszystkim słaby komiks.
Wydane w 1998 roku, a spopularyzowane osiem lat później przez film Zacka Snydera „300”, opowiadała historię bitwy pod Termopilami. Starcia z 480 roku p.n.e., w którym – według legendy – 300 spartańskich wojowników dowodzonych przez króla Leonidasa stawiło czoła wielotysięcznej armii perskiej. Prawda historyczna jest nieco inna, ale bitwa przeszła do historii i dziś funkcjonuje jako symbol odwagi, męstwa i poświęcenia.
W swoim komiksie Frank Miller skupił się nie na faktach, ale na legendzie. Stworzył niezwykle ekspresyjną i poruszającą historię o gotowych na wszystko, twardych wojownikach do ostatniej krwi walczących o ojczyznę.
Akcja „Xerxesa” rozpoczyna się dekadę przez Termopilami i opowiada o inwazji na Grecję dokonanej przez wojska perskie pod wodzą Dariusza I Wielkiego, ojca Xerxesa. Później mamy kilka stron o Xerxsesie, a później płynnie przechodzimy do Aleksandra Macedońskiego, genialnego stratega (urodzonego prawie 100 lat po śmierci Xerxesa), którego armia ostatecznie położyła kres imperium perskiego.
Koncepcyjnie, „Kserkses” nawet ma ręce i nogi. Niestety, Frankowi Millerowi nie udało się tego pomysłu dobrze przełożyć w komiksowe kadry. Zaczyna się nieźle. Pierwsze dwa rozdziały miniserii powstały chyba wcześniej niż pozostałe, bo są fabularnie zwarte, trzymające w napięciu i narysowane na poziomie zbliżonym do „300” (przynajmniej na początku). Owszem, Miller ostro tam sobie poczyna czyniąc z Ajsychlosa antycznego wojownika ninja i wplatając do bitwy ogień grecki, który wynaleziono dopiero w VI wieku naszej ery. Ale mimo tych „szaleństw” początek „Kserksesa” jest stylistycznie i scenariuszowo zbliżony do opowieści o bitwie pod Termopilami. Niestety, później jest już tylko gorzej.
Rozdział trzeci poświęcony jest Xerxesowi, a właściwie jego śmierci i małżeństwu. A w kolejnym akcja przenosi się o sto lat do przodu opowiadając o wojnie imperium perskiego armią Aleksandra Macedońskiego. Niestety, o ile dwa pierwsze rozdziały mają jeszcze jakąś fabułę i bohaterów, za którymi może podążać czytelnik, o tyle kolejne części są fabularnym i artystycznym chaosem.
Miller „swobodnie” przeskakuje pomiędzy wydarzeniami i historycznymi postaciami tworząc nie spójna opowieść, ale skomplikowany dla odbiorcy ciąg bitew, spotkań, przypadkowych dialogów oraz pourywanych wątków. Bohaterowie nagle pojawiają się w kadrach i niejednokrotnie nagle z nich znikają. Wydarzenia następują po sobie z zawrotną prędkością, ale często bez logicznej konsekwencji, a patetyczne dialogi oraz narracja ocierają się o grafomanię.
Graficznie również jest tragicznie. Niestety, lata świetności Frank Miller ma już dawno za sobą, a „Xerxes” boleśnie nam o tym przypomina. W komiksowych planszach sąsiadują ze sobą zarówno udane rysunki jak i sprawiające wrażenie rysowanych na kolanie koszmarki. Tych drugich jest, niestety, znacznie więcej niż pierwszych (wyjątkiem jest, jak wspomniałem wcześniej, początek komiksu).
Spotkanie z „Xerxesem” to wyjątkowo przykre doświadczenie. Raz, że album nie dorównuje części pierwszej, dwa, że jest dowodem artystycznego upadku Franka Millera, który z mistrza tworzącego arcydzieła takie jak „Sin City” spadł do poziomu autora komiksowych bohomazów.