Spośród wszystkich zapowiedzianych przez Egmont w ubiegłym roku komiksów, najbardziej czekałem na „Indyjską włóczęgę”, nowy album narysowany przez Juanjo Guarnido, współtwórcę znakomitego „Blacksada”. I powiem wam, że było warto. „Indyjska włóczęga” to dziś jeden z najpoważniejszych kandydatów do miana komiksu roku.
Album jest fabularną kontynuacją łotrzykowskiej powieści „Żywot młodzika niepoczciwego imieniem Pablos, czyli wzór dla obieżyświatów i zwierciadło filutów” napisanej przez Francisco de Quevedo y Villegasa między 1603 a 1608 rokiem, a po raz pierwszy wydanej w roku 1626. „Żywot młodzika niepoczciwego” jest jedną z pierwszych powieści pikarejskich w historii, gatunku zapoczątkowanego w połowie XVI wieku anonimowym „Łazikiem z Tormesu”.
Bohaterem książki Villegasa jest Pablos, urodzony w Segowii cwaniaczek żyjący z dnia na dzień i utrzymujący się z oszukiwania oraz naciągania ludzi. Powieść kończy się zamiarem wyruszenia bohatera do Indii (jak ówcześnie nazywano Amerykę Południową), by tam poszukać szczęścia i majątku. „Indyjska włóczęga” opowiada właśnie o jego perypetiach w Nowym Świecie. Perypetiach, w których przygoda goni przygodę, wszystkie chwyty są dozwolone a mityczne El Dorado zdaje się być na wyciągnięcie ręki.
Autorem scenariusza komiksu jest Alain Ayroles, francuski autor mający na swoim koncie między innymi liczącą 12 tomów serię z gatunku płaszcza i szpady zatytułowaną „De cape et de crocs” oraz ciepło przyjętą przez czytelników trylogię „D.” wariację na temat historii Drakuli. W „Indyjskiej włóczędze” nie tylko stworzył porywającą, pełną niespodzianek intrygę, która trzymać Was będzie w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Co lepsze, zrobił to w stylistyce powieści łotrzykowskiej. W „Indyjskiej włóczędze” nie brak więc pierwszoosobowej narracji, w której Pablos użala się nad własnym losem, galerii barwnych bohaterów oraz pokaźnej dawki humoru, gdzie pretekstem do śmiechu najczęściej są niedole głównego bohatera.
Komiks nie jest jednak dziełem epigońskim. Ayroles pełnymi garściami czerpie z książki Francisco de Quevedo y Villegasa, między innymi wplatając do scenariusza opisane w niej wydarzenia z młodości Pablosa, ale te inspiracje wykorzystuje w twórczy i nowoczesny sposób. Bo choć bohaterowie komiksu mówią w sposób typowy dla postaci z XVII-wiecznych powieści, to konstrukcyjnie scenariuszowi Ayrolesa bliżej jest do „Rashomona” niż „Przygód Toma Jonesa”.
Fabuła „Indyjskiej włóczęgi” podzielona jest na trzy części. W pierwszej poznajemy pełną tragikomicznych wydarzeń historię przygód Pablosa w Nowym Świecie. Drugi kwestionuje wszystko to, co przeczytaliśmy w pierwszym. A w trzecim scenarzysta serwuje nam tak nieprawdopodobną woltę, że autentycznie chylę kapelusza przed jego talentem i pomysłowością. I choć pomysł na finał jest karkołomny, to Alain Ayroles poprowadził go w taki sposób, że „kupujemy” go bez mrugnięcia okiem.
Ten znakomity scenariusz zilustrował Juanjo Guarnido, hiszpański mistrz kreski, którego „Blacksad” to dla wielu wzór komiksu idealnego. Ci, którzy ten komiks znają (mam nadzieję, że wszyscy) wiedzą czego się po „Indyjskiej włóczędze” spodziewać, ale i tak będą zaskoczeni tym co Guarnido wyczarował w swoich kadrach. „Indyjska włóczęga” od pierwszych stron porwie Was fantastycznymi rysunkami, disneyowską kreską, dopracowanymi detalami i bogatą kolorystyką (poza kilkoma stronami będącą dziełem samego rysownika). Ten komiks znakomicie się czyta, ale jeszcze lepiej się go ogląda, a w powiększonym formacie perypetie Pablosa robią piorunujące wrażenie wizualne.
Światowa premiera „Indyjskiej włóczęgi” miała miejsce latem ubiegłego roku na rynku frankofońskim. Pierwsze wydanie komiksu miało imponujący nawet jak na tamte realia nakład 120 tysięcy egzemplarzy i rozeszło się na pniu. Mam nadzieję, że polscy czytelnicy przyjmą ten album równie entuzjastycznie, bo zwyczajnie na to zasługuje.