Latem 1955 roku w Warszawie pojawiło się 26,5 tysiąca młodych ludzi ze 114 państw, gości piątego Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń. Wydarzenia, które miało wzmocnić autorytet władz komunistycznych, a stało się wstępem do gomułkowskiej odwilży, przyczyniło się do powstania Dyskusyjnych Klubów Filmowych, a na władzy wymusiło zezwolenie na słuchanie jazzu. I to właśnie o nim opowiada nowy komiks Jacka Świdzińskiego zatytułowany „Festiwal”.
Rok 1955 w Polsce to końcówka stalinizmu. Pierwszym sekretarzem KC PZPR jest wciąż Bolesław Bierut, od lipca funkcjonuje Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, a w sztuce obowiązuje socrealizm. Co prawda rok wcześniej zlikwidowano Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, których celem była walka z „wrogami władzy ludowej”, ale Urząd Bezpieczeństwa wciąż działa (choć po rewelacjach zbiegłego na zachód Józefa Światły dochodzi w nim do przetasowań personalnych). Dodatkowo, Polacy praktycznie nie wiedzą jak wygląda życie poza granicami ich kraju. Paszport jest dobrem dostępnym nielicznym. W 1954 roku tylko nieco ponad 2000 osób wyjechało z Polski zagranicę (zaledwie 52 osoby prywatnie, pozostali służbowo). W tym samym czasie w ZSRR przebywało kilka tysięcy naszych rodaków studiujących na sowieckich uczelniach.
Organizacja Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń była dla władzy wyzwaniem, ale i okazją do tego, by pokazać, że socjalizm nie jest zły. Ba, jest zdecydowanie lepszy niż kapitalizm. Żeby to osiągnąć nie szczędzono sił ani środków. Budżet imprezy wyniósł ponad 300 milionów złotych. Przed przyjazdem zagranicznych gości gruntownie wysprzątano Warszawę, odmalowano tramwaje, autobusy i trolejbusy, sklepy zaopatrzono „po kokardę” (ale tylko na czas imprezy), a część osób podejrzewanych o to, że mogą sprawiać kłopoty, wysiedlono z centrum miasta na jego obrzeża.
Jednak największe zmiany widoczne były w świecie sztuki. Jak wspomniałem wcześniej, obowiązującym w owym czasie kierunkiem był socrealizm. Na czas festiwalu postanowiono od niego odejść oddając głos młodym twórcom zafascynowanym kubizmem, awangardą czy abstrakcją. W rezultacie najpierw na Wystawie Młodej Plastyki w stołecznym Arsenale, a później na ulicach samego miasta pojawiły się prace i dekoracje szokująco inne od tego, co można było do tej pory oglądać.
I do takiej rzeczywistości pod koniec lipca w 1955 roku przyjeżdża do Warszawy kilkadziesiąt tysięcy młodych ludzi ze 114 państw i wszystkich kontynentów. Na dwa tygodnie stolica Polski staje się miejscem imprez, sportowych zawodów, śpiewów i tańców, ale też alkoholowych wybryków, wolnej miłości i awantur.
Piszę o tym festiwalu tak obszernie, bo pracując nad swoim nowym komiksem Jacek Świdziński chciał pokazać w nim tę imprezę w taki sposób, w jaki była postrzegana przez współczesnych jej ludzi. „Festiwal” nie jest nostalgiczny jak opowiadający o tym samym wydarzeniu musical „To idzie młodość…” Krzysztofa Zaleskiego, nie jest też tak zabawny jak traktujące o PRL komedie Barei, nie jest także prostą i przewidywalną historią obyczajową. Komiks Świdzińskiego to swoista panorama. Zbiór scen z różnymi bohaterami, których wspólnym mianownikiem jest odbywający się w Warszawie festiwal. Wśród przedstawionych przez autora postaci są zarówno te autentyczne jak Wojciech Fangor, Nazim Hikmet, Henryk Tomaszewski, Alina Szapocznikow jak i wymyślone, ale zdecydowana większość z przedstawionych w komiksie historii została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami.
Zanim Świdziński przystąpił do rysowania komiksu aż półtora roku poświęcił na zbieranie materiałów – czytanie poświęconej festiwalowi literatury, oglądanie archiwalnych zdjęć (zarówno tych oficjalnych jak i prywatnych) kronik filmowych. „Festiwal” jest więc albumem, w którym nic nie jest przypadkowe, a nawet najbardziej nieprawdopodobne rzeczy (jak choćby chińska waza z podobizną wieszcza) okazują się być zaczerpnięte z rzeczywistości.
Mimo tak mocnego przywiązania do realiów sprzed blisko 70 lat, „Festiwal” jest komiksem bardzo współczesnym. Problemy i wyzwania, z którymi mierzą się jego bohaterowie, znakomicie rezonują z dzisiejszą rzeczywistością. Duża w tym zasługa konsekwentnie prowadzonej fabuły, w której kluczowe są niedopowiedzenia. „Festiwal” ma to, co w komiksach i w ogóle książkach czy filmach lubię najbardziej, czyli unika mówienia rzeczy wprost zostawiając odbiorcy pole do interpretacji. Świdziński znakomicie korzysta z tego narzędzia. W komiksowych kadrach dzieje się całkiem sporo, ale poza nimi dzieje się jeszcze więcej.
Na tle wcześniejszych komiksów Świdzińskiego „Festiwal” wyróżnia się znacznie bardziej zróżnicowaną oprawą graficzną. Charakterystyczne dla tego autora „patyczaki” tym razem zastąpiły bardziej dopracowane, choć wciąż uproszczone projekty postaci, pomiędzy którymi pojawiają się rysunkowe cytaty z prac prezentowanych na festiwalu, realistyczne portrety, a nawet filmowe kadry. Wizualnie „Festiwal” jest dziełem zróżnicowanym, unikającym jednej konwencji, a dzięki temu od pierwszej do ostatniej strony zaskakującym.
Jacek Świdziński jest dziś jednym z najważniejszych polskich komiksiarzy, a premiera każdego jego nowego albumu to wydarzenie. „Festiwal” jest jego najbardziej dopracowanym dziełem, choć osoby spodziewające się po nim kolejnej lekkiej komedii w tylu „Powstania. Filmu narodowego” mogą się poczuć rozczarowane. Bo też nie jest „Festiwal” komiksem dla wszystkich. To album dojrzały, przemyślany w każdym ladrze, ale przeznaczony dla dojrzałego, wyrobionego czytelnika dostrzegającego więcej niż przedstawiono w kadrach. Dla mnie jest to mocny kandydat do miana najlepszego polskiego komiksu roku.