„Czarny Młot” to moim zdaniem jedna z najlepszych serii komiksowych, jakie pojawiły się na rynku w ciągu ostatnich kilku lat. Z jej spin-offami jest już jednak gorzej. Są wśród nich takie cudeńka jak „Doktor Star i Królestwo Straconej Przyszłości”, ale są również bardzo średnie rzeczy jak „Era kwantowa”. „Czarny Młot ‘45” zalicza się, niestety, do tej drugiej grupy.
Komiks przenosi nas w czasy ostatnich tygodni II Wojny Światowej. Starcia, w którym obok nazistów i aliantów po obu stronach brali udział również superbohaterowie. Jednymi z nich są członkowie Szwadronu Czarnego Młota. Po latach spędzonych na froncie mają wreszcie przejść w stan spoczynku. Zanim jednak to nastąpi, muszą podjąć się ostatniej, najważniejszej misji. Ich celem jest uratowanie rodziny genialnych naukowców więzionych przez Niemców. Przeciwnikami faszystowska armia, radziecki oddział mechów oraz walczący po stronie nazistów as przestworzy znany jako Widmowy Łowca.
„Czarny Młot ‘45” to historia utrzymana w duchu popularnych niegdyś komiksów wojennych wydawanych przez DC Comics, których mistrzem był rysownik Joe Kubert. Mamy tu więc niezłomnych bohaterów, galerię różnorodnych przeciwników, kilogramy czystej akcji oraz zagęszczenie dialogów w stylu „gińcie cholerni naziści”. I byłoby to może nawet urocze, gdyby przez cały czas nie towarzyszyło mi poczucie, że komiks powstał… „na kolanie”.
Niby opowiada historię mającą początek, rozwinięcie i zakończenie. Do tego fajnie nawiązującą do uniwersum, ale co i rusz trafiałem w nim na jakieś fabularne niedociągnięcia. A to nazista o wyglądzie wilkołaka w jednym kadrze pędzi dopaść bohaterów, by w kolejnym już się nie pojawić. I w ogóle zniknąć z komiksu. Innym razem scenariusz sugeruje, że członkowie Szwadronu mieli zatarg z innym amerykańskim superbohaterem, a jak w końcu poznajemy ich historię, to nie za bardzo wiadomo co mogło ich poróżnić. W rezultacie zdarzało mi się podczas lektury „Czarnego Młota ‘45” przerywać czytanie by cofnąć się o kilka stron i sprawdzić czy niczego nie pominąłem.
Nie porywają również rysunki Matta Kindta. Bardzo lubię jego styl, ale tym razem – podobnie jak przy scenariuszu – miałem poczucie, że „Czarny Młot ‘45” powstawał w niewiarygodnym pośpiechu, co odbiło się na jakości kadrów. Wciąż doceniam ich dynamikę, ale po twórcy miary Kindta oczekiwałem więcej.
„Czarny Młot ‘45” to, niestety, średniak. I to ten z niższej półki. Jak ktoś jest wielkim fanem uniwersum, pewnie i tak zakupi, ale pozostałym odradzam. A jeśli już kogoś bardzo korci, polecam wizytę w bibliotece.