Kiedy w marcu 2010 roku wydawnictwo DC Comics rozpoczęło publikację „Amerykańskiego wampira”, była to jedna z najlepszych komiksowych serii grozy na rynku. Dziś, blisko 7 lat później, niewiele zostało z pierwotnego pomysłu, na którym ją zbudowano i który zapewnił jej popularność. W ósmym tomie cyklu Scotta Snydera i Rafaela Albuquerque sporo jest taniego efekciarstwa, ale niewiele sensu.
„Amerykański wampir” narodził się jako połączenie klasycznej sagi o wampirach z amerykańską historią. Jednym z głównych bohaterów cyklu jest Skinner Sweet, drobny przestępca, który pod koniec XIX wieku został zamieniony w krwiopijcę. Jego przemiana dała początek nowemu gatunkowi wampira – silniejszemu i odpornemu na światło słoneczne. Dzięki nadnaturalnym mocom Skinner siał postrach na Dzikim Zachodzie, w latach 20. przeniósł się do Hollywood (gdzie zmienił w wampirzycę początkującą aktorkę Pearl Jones), w latach 30. wdał się w konflikt z mafią w Las Vegas, w czasie II Wojny światowej walczył po stronie amerykańskiej armii, a w latach 50. – wspólnie z członkami tajnej organizacji Wasale Gwiazdy Zarannej – z innymi wampirami. W 1955 roku ślad po nim zaginął.
Siódmy tom serii, którego akcja rozgrywa się w 1965 roku, rozpoczął nowy rozdział w historii Skinnera Sweeta i Pearl Jones. Para raczej unikających swojego towarzystwa wampirów, po raz kolejny musi połączyć siły by stawić czoła Szaremu Kupcowi – obdarzonej potężną mocą pradawnej istocie pragnącej zniszczyć świat. Aby temu zapobiec, Skinner i Pearl muszą podjąć walkę z przeciwnikiem na dwóch frontach: w supertajnej wojskowej bazie znanej jako Obszar 51, i wysoko w górze – na orbicie okołoziemskiej.
Wspomniany wcześniej siódmy tom „Amerykańskiego wampira” delikatnie mnie rozczarował. Scott Snyder całkowicie porzucił w nim jakiekolwiek nawiązania do amerykańskiej historii koncentrując się na akcji, akcji i jeszcze raz akcji. Miałem nadzieję, wątek „wampirów w kosmosie” scenarzysta wykorzysta by do rozbuchanej i szalenie poważnej intrygi wprowadzić nieco luzu i przymrużenia oka. Tak absurdalny pomysł sam się o to prosi. Niestety, tak się nie stało. Nowa odsłona „Amerykańskiego wampira” to 140 stron wypełnionych akcją, nowymi gatunkami wampirów, nowymi przeciwnikami i jeszcze większą ilością starć. Ta seria nie ma już prawie nic wspólnego horrorem. To typowa historia superbohaterska, w której posiadaczy trykotów i peleryn zastąpili zmiennokształtni właściciele przerośniętych kłów i pazurów. Album nie jest długi, wydarzeń w nim sporo i w sumie czyta się go sprawnie, ale mnie brakuje uczucia grozy jakie towarzyszyły mi podczas lektury pierwszych tomów serii.
Dziś uniwersum „Amerykańskiego wampira” przypomina świat znany z komiksów o przygodach Hellboya, w którym demony, potwory i tajne organizacje są na porządku dziennym. Oczywiście, te pomysły pojawiły się w serii już znacznie wcześniej, ale przez długi czas były tłem dla historii, w których to bohaterowie byli najważniejsi. W nowej opowieści o amerykańskim wampirze najbardziej właśnie brakuje mi właśnie tego przywiązania do postaci. Skinner Sweet i Pearl Jones mają za sobą burzliwą i ciekawą historię, a skomplikowana relacja jaka ich łączy daje olbrzymie możliwości fabularne, których Snyder nie wykorzystuje koncentrując się na „nawalance”.
Mimo zarzutów jakie mam do ostatniej części „Amerykańskiego wampira”, będę wypatrywał premiery kolejnego tomu. Snyder, cokolwiek by o nim nie mówić, jest fachowcem i wie jak przykuć uwagę widzę. Ostatnia część cyklu kończy się fantastycznym „cliffhangerem” dającym nadzieję, że wraz z następnym albumem „Amerykański wampir” znowu mnie zachwyci.
Seria „Amerykański wampir” ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont.
.